wtorek, 6 sierpnia 2013

Chapter seventh

Od autorki: Wiecie co? Jest mi trochę przykro, bo informuje około 20 osób + 10 obserwuje mojego bloga, a komentuje jedynie 12. Byłabym wdzięczna, jeśli każdy z was skomentowałby ten rozdział, naprawdę. To nie boli, a daje dużego kopa. 
Wciąż możecie zapisywać się w zakładce 'Informowani'. 
P.S. szukam nowego szablonu, robi ktoś z was może?

***
-Styles, mówię do ciebie!- głos Tomlinsona jęczał nad moich uchem już od kilku minut, a w zasadzie od momentu, gdy wsiadłem do auta pod domem Zayna.- Kurwa, nie ignoruj mnie, jak do ciebie mówię!
-Lou, ja… ja powinnam już iść.- cichy, ale piskliwy głos rozległ się po hallu naszego apartamentu.
-Nie. Usiądź w salonie, proszę. Muszę wytłumaczyć z nim kilka spraw, daj nam chwilę.- odpowiedział błagalnie. Nienawidziłem go w tamtej chwili.- Styles, do kurwy nędzy!- warknął, biegnąc za mną po schodach. Jeśli myślał, że ulegnę, mylił się i to baaardzo.

Zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem i co z tego? Zasłużył, dupek pieprzony. Pierwsze puknięcie, drugie i uderzenie pięścią. Wzdrygnąłem się. Pomimo że byłem na niego kurewsko wściekły, przestraszyłem się, ale tylko na chwilę. Louis nie był tak agresywny, a szczególnie w stosunku do mnie. Byliśmy przyjaciółmi i, okay, zdarzają się te gorsze dni, ale do chuja pana, w końcu jesteśmy przyjaciółmi. Właśnie! Przyjaciółmi, a przyjaciele nie mają przed sobą tajemnic i mówią sobie o wszystkim… Najwidoczniej Lou nie liczył się z moimi uczuciami.

-Kurwa, Styles, otwórz te zajebane drzwi! Bo obiecuję, że je wywarzę!- groźby Tomlinsona były wręcz komiczne. On naprawdę myślał, że się tym przejmę.- Nie rób scen, Harry! Nie przy Hannah!

Hannah, srannah. Szczerze? Pieprzyło mnie to, że ona tu jest. Ona nie powinna tutaj być tak naprawdę. To nie jest jej dom tylko nasz, do chuja pana. Nawet nie wiem, co ona tutaj robiła. Wciąż nie wiem, czemu przyjechała z Lou; czemu Tommo wybiegł z marketu… Chociaż mogłem się domyśleć. Dziewczyna nic się nie zmieniła. Długie, blond włosy, kończące się na połowie kręgosłupa, niebieskie oczy, przemiły uśmiech i delikatne rysy twarzy. Cała Hannah Walker. Była dziewczyna Louisa. Tak, była! W takim razie, co do kurwy nędzy, ona tutaj robiła? Ale wracając do domysłów… oprócz tych zniewalających cech typowej dziewczyny miała podbite prawe oko i zaschniętą krew pod nosem. Ha! W końcu panna idealna stała się nieidealna. I wyda się to być chamskie z mojej strony, ale cieszyłem się. I miałem cichą nadzieję, że Lou da sobie spokój. Że jeśli wrócimy do domu, on powie, że chce ze mną spędzić czas, porozmawiać… ona sobie wyjdzie. Ale byłem w ogromnym błędzie. Zamiast tego, on trzymał ją blisko siebie i był w nią wpatrzony! Bardziej niż we mnie! W swojego najlepszego przyjaciela!
Nie żebym był próżny albo egoistyczny, ale… nienawidziłem się dzielić Lou. Znałem go doskonale i wiedziałem, że potrafi obdarzyć ludzi takim samym uczuciem jak mnie, a ja naprawdę chciałem się czuć wyjątkowy. Chciałem poczuć, że Louisowi na mnie zależy i chciałem, by to mnie nazywał swoim misiem, Hazzą, Curlym czy kochaniem. Ale czasem miałem wrażenie, że odnosi się tak do wszystkich i myślałem, że jestem dla niego zwyczajnym kolegą, a to bolało mnie jeszcze bardziej.

-Dobra, Styles. Siedź sobie obrażony na cały świat. Gówno mnie to obchodzi, że jesteś pijany, a raczej najebany w cztery dupy. Pieprzona gwiazda. Gdybyś chciał, mógłbym ci to wszystko wytłumaczyć, ale nie, ty wolisz oczywiście mieć na wszystko wyjebane. Proszę bardzo, ale chcę ci tylko powiedzieć, że Hannah dzisiaj śpi u nas, a raczej w naszej sypialni.- syknął. Co? Czekaj, co?! Czy ja się przesłyszałem?! Proszę, powiedzcie, że tak.
-Słucham?!- wrzasnąłem, otwierając drzwi. Przełamałem się, ale tego było za wiele!
-To, co słyszałeś, Styles.- warknął, obracając się na pięcie.
-Powtórz to! Ja się chyba przesłyszałem, prawda?!
-Nie.- jego głos ściszył się i nie był już aż tak srogi.- Hannah śpi w naszej sypialni, przepraszam, Harry.- mruknął, schodząc po schodach. Stałem z otwartą buzią, wpatrzony w jego plecy. Po chwili potrząsnąłem energicznie głową i zatrzasnąłem ponownie drzwi. Tym razem rozejrzałem się po pokoju i wybiegłem z niego. Nie wiem, co się przed chwilą stało, jak na mnie, na osobę pijaną, było to zdecydowanie za dużo.
-Harry?- o moje uszy obił się głos Tommo. Siedział w salonie i rozmawiał z Hannah.- Gdzie się wybierasz? Jest środek nocy.
-Nie interesuj się, dupku.- warknąłem.- Siedźcie sobie, gołąbeczki. Nie będę wam przeszkadzał.- syknąłem, niemalże wybiegając z mieszkania.

Kiedy tylko przekroczyłem próg domu, poczułem rześkie, ale jakże zimne powietrze. Dopiero wtedy zorientowałem się, że nie mam na sobie płaszcza tylko sweter Louisa. Przekląłem się pod nosem, ale nie zamierzałem tam wrócić, nie chciałem słyszeć jego głosu ani go widzieć.
Dobra, Styles… uciekłeś z domu, jesteś w swetrze i adidasach, świetnie, tylko co dalej? Myśl, człowieku. Nie pojadę przecież do żadnego z chłopaków, Lou by się domyślił, a tego nie chcę. Niech trochę pomyśli i się pomartwi… jeśli w ogóle to będzie obchodziło, że mnie nie ma. Bo przecież po dzisiejszej akcji mogę się spodziewać już wszystkiego.
Zbiegłem szybko ze schodków, pocierając dłońmi o siebie. Byłem na zewnątrz jakąs minutę, a czułem, jak już zamarzam.
Podbiegłem do postoju taksówek, który był oddalony kilkaset metrów od mojego domu. Zdążyłem dobiec do ostatniej taksówki, która tam stała, a już się w niej znajdowałem.
-D-d-dobry wieczór.- wyjąkałem.- N-na High Holborn, proszę.- zaciągnąłem rękawy swetra, próbując je w jakikolwiek sposób rozgrzać. Zerknąłem na przednie lusterko, gdzie zobaczyłem starszego mężczyznę z okularami na nosie. Typowy, jak na Londyn, taksówkarz.

Louis’ POV

Ta sytuacja była co najmniej komiczna. Tak, mówimy tutaj o Harrym. I nie, nie przestanę o nim mówić. Od samego wejścia do mojego samochodu zachowywał się niedojrzale. Mówię teraz, jak stary dziad, ale cholera! Co go ugryzło?! Racja, powinienem mu powiedzieć, że wtedy wybiegłem z marketu, bo musiałem załatwić jedną sprawę i, że Hannah jest ze mną, ale do jasnej cholery, to nie tylko moja wina. Ok, przyznaję, powinienem też mu powiedzieć, kiedy wrócę albo odebrać telefon, ale nie mogłem! I to nie jest powód do tego, by najebać się w cztery dupy, a później robić awanturę. Skoro jesteśmy przyjaciółmi, powinien przyjąć do wiadomości, że nie tylko wokół niego będę skakał, bo tak mu się chce. Potrzebuję trochę wolności.

-Louis… posłuchaj, ja nie chcę, żebyś ty i Harry… żebyście przeze mnie…- nie mogłem jej słuchać. Po tym, jak Hazz wybiegł z mieszkania (nie wspominam już o tym, że był w samym swetrze!), miałem dość Hannah. Może nie jako osoby, ale jej głosu… och, cholera. Harry przelał na mnie swoją złą energię, pieprzony dupek.
-Hannah, błagam cię.- syknąłem, zaciskając powieki.- Chociaż ty mnie nie denerwuj. Idź… idź się połóż, zaraz do ciebie dołączę.- mruknąłem.
-Loueh.- szepnęła, spuszczając wzrok.- Przepraszam. Za wszystko.- nie widziałem jej twarzy, ale wiedziałem, że zacisnęła właśnie usta w cienką linię. Dziewczyna podniosła się z kanapy i ruszyła na górę po schodach.

Nie mogłem tak siedzieć bezczynnie, nie wiedziałem, gdzie jest Harry. To było gorsze od widoku krwawiącej Hannah. Och, tak. Jeszcze to.
Kurwa, Styles, nie wierzę, że to zrobiłeś. Jeśli wrócisz cało, skądkolwiek, powieszę cię za jaja i utnę kutasa. Dobrze wiesz, że martwię się o ciebie jak cholera.

Harry’s POV

Po kilkunastu minutach byłem na jednej z ulic Londynu. Latarnie oświetlały drogę, na której właśnie się znajdowałem. Uregulowałem rachunek z kierowcą i drżąc z zimna, wyszedłem.
Pomimo zabijającego mnie zimna, ustałem naprzeciw warzywniaka i rozejrzałem się po okolicy. Stare, jak do tej pory, kamienice miały w końcu swój urok o którym mówił Nick. Nigdy nie lubiłem tutaj przyjeżdżać. Stara, czerwona cegła wyglądała przygnębiająco wśród reszty domów w Londynie. Byłem tutaj może z pięć razy, między innymi, bo nienawidziłem tego smutnego miejsca. Gdybym tylko mógł, oddzieliłbym tą dzielnicę i na pewno nie należałaby do Londynu.
Westchnąłem cicho, myśląc, czy Nick śpi. Było kilka minut przed północą, wiedziałem, że Grimshaw nie zasypia wcześniej niż dwunasta, ale kto go tam wie.

Chwilę później znajdowałem się na drugim piętrze starej kamienicy, w której mieszkał mój przyjaciel. Niepewnie zapukałem do drzwi, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Nie myliłem się, po kilku sekundach w progu stał wysoki brunet z brązowymi oczami.
-Harry?- wymruczał zaspany. Och, Grimshaw, serio? Akurat dzisiaj musiałeś usnać tak wcześnie?
-Cz-cześć.- wyjąkałem, trzęsąc się z zimna.
-Harry!- krzyknął zachrypnięty, odzyskując rezon.- Boże, Hazz! Co ty tutaj robisz?! W środku nocy, zamarznięty i w samym swetrze?! Cholera jasna, Styles. Właź do środka!- chłopak nie czekał na jakąkolwiek reakcje, pociągnął mnie za rękaw rozciągniętego ubrania, prowadząc do salonu, który znajdował się po prawej stronie od wejścia głównego.- Czy ty oszalałeś?!- Nick popchnął mnie na fotel, który najpierw przysunął  pod kominek. Nie odezwałem się, tylko pozwoliłem sobie ogrzać moje dłonie przy cieple. Od razu poczułem ulgę.- Zdejmuj ten sweter! Zaraz dam ci coś grubszego. –mruknął, wchodząc do sypialni. Kiedy tylko wrócił, rzucił we mnie grubą, polarową bluzą i puchatymi skarpetkami. Patrzyłam się na te ubrania, jakbym widział je pierwszy raz w życiu. –Styles! Zdejmuj sweter!
-Nie.- wyszeptałem, chowając dłonie za plecy.
-Nie marudź, Harold. Jesteś cały przemoczony. Gdy pada śnieg, powinieneś mieć kurtkę! Zdejmuj to, bo zrobię to sam.- syknął, znikając za ścianą kuchni.
-Nie zdejmę go.- powtórzyłem.- Za bardzo go lubię.- w tamtej chwili czułem się jak bezbronne dziecko. Jakby ta cała odwaga i alkohol nagle ze mnie uszły i… poczułem brak bezpieczeństwa, jakim był Lou…
-Harry.- mruknął z pomieszczenia obok.- Nie zabieram ci go na zawsze, tylko na noc, by wyschnął.
-Ale nie chce, Nick!
-Dlaczego?!
-Bo jest dla mnie ważny.
-On jest Louisa, prawda?- jego głowa wyłoniła się zza futryny. Wzruszyłem jedynie ramionami, bawiąc się wystającymi nitkami. Grimshaw wrócił po kilku minutach z kubkiem w ręku. Podał mi go, zaciskając swoje dłonie na moich.- Gorąca czekolada. Powinna cię rozgrzać.- mruknął, kucając przy mnie.- Piłeś…- mężczyzna oblizał usta po czym zmarszczył czoło. Wzruszyłem tylko ramionami.- Dobrze. Załóż na sweter bluzę i koniecznie ciepłe skarpetki.- wstał i zaczął patrzeć na mnie z góry.- No już. Nie będę stał nad tobą całą noc. Położysz się ze mną.- wskazał kciukiem wejście od sypialni. Skinąłem delikatnie głową, zakładając parę skarpetek na nogi. Powoli czułem, jak moje ciało staje się cieplejsze, na co zareagowałem ulgą. Kiedy tylko nałożyłem na siebie podane ciuchy, Nick usiadł na drugim fotelu, który przysunął obok. Nie odzywał się przez pewien czas. Nie pytał o nic, ale tego właśnie potrzebowałem.
-Możemy iść spać?- spojrzałem na chłopaka, który ziewał. Pokiwał głową, łapiąc mnie za nadgarstek.
Kiedy tylko poczułem, że już wystarczająco się rozgrzałem, zdjąłem wszystko z siebie i położyłem na krześle. Szybko wsunąłem się w pościel pod którą leżał już Nick. Przysunąłem się do niego, by poczuć trochę ciepła. Wtuliłem się w niego, czując jak jego ramię obejmuje mnie w pasie.

-Harry!- jakiś głos w głowie mówił mi, że to nie sen.- Harry!- ktoś mnie woła.- Harry do jasnej cholery!- o mój Boże. Ten ktoś zaraz straci kutasa za to, że skoczył na mnie.
-Kurwa mać!- warknąłem.
-Och, dobrze, że już nie śpisz. Przyjaźnimy się już ponad pięć lat, a dopiero teraz się zorientowałem, że jesteś śpiochem.- mruknął.
-Widocznie na tę wiadomość nie zasługujesz.- syknąłem zaspanym głosem.
-Wstawaj, Louis przyjechał.- westchnął. I wtedy wszystko prysło. W jednej chwili odzyskałem świadomość, co robię w mieszkaniu Nicka.
-To powiedz, że może już wyjść, nie mam zamiaru z nim rozmawiać.- mruknąłem, przyciskając twarz do poduszki.
-Harry… nie wiem, co się wydarzyło pomiędzy wami, ale sądzę, że każdy zasługuje na drugą szansę. –westchnął.- Jeśli nie będziesz chciał wrócić do domu, zgoda… po prostu z nim porozmawiaj. –chłopak potrzasnął mnie za ramię.
-Dobra. -warknąłem, poczym szybko zwlokłem się z łóżka.

Louis siedział na fotelu i nerwowo bawił się palcami. Był sam, bez Hannah i powinno mnie to cieszyć, ale nawet nie miałem ochoty go widzieć, więc w tym momencie nie robiło mi to różnicy.
-Harry.- zaczął, widząc mnie w samych bokserkach.
-Lou.- burknąłem, siadając na fotelu. Jeśli nie napiję się jak najszybciej kawy, obiecuję, że usnę prędzej, niż on zacznie gadać.
-Możemy pogadać?- zaczął niepewnie.
-Och, po to tutaj jestem. –mruknąłem
-No tak… ale… Hazz, chciałbym pogadać z tobą na osobności. Nie mam na myśli tego, że Nick jest z nami, ale wolałbym się przejść albo pójść do kawiarni. Proszę.- albo mi się zdawało, albo jego głos był skruszony. Posłałem mu znudzone spojrzenie i ruszyłem po swoje ubrania, które leżały w sypialni Nicka.

Zapach cynamonu, kawy i czekolady dotarł do moich nozdrzy, gdy tylko przekroczyłem próg naszej ulubionej kawiarni „Symphony”. Nazwa nie jest przypadkowa. Pomimo że lokal nie był dużym pomieszczeniem, to zmieścił nie tylko brązowe, drewniane stoły i krzesełka, ale także czarny, błyszczący fortepian, na którym Louis uwielbiał grać wole piosenki. Chłopak był zaprzyjaźniony z szefem tej kawiarni, więc nie było problemu, by Louis przychodził tu, by pograć na tym instrumencie.
Zająłem miejsce przy oknie, czekając aż Loueh przyniesie nasze napoje. Zdziwiło mnie to, że pomimo wypicia tak dużej ilości alkoholu, nie czułem kaca. Och, dzięki, Boże.
Kiedy Tommo stał przy ladzie, zamawiając kawy, ja zastanawiałem się, czemu chciał się spotkać. Dobra, mogłem obstawiać, że chce pogadać o naszej hm… kłótni? Cokolwiek to było, pewnie dlatego. A tak w ogóle, gdzie się podziała Hannah? Nie mówcie, że Loueh ją zostawił, samą… cokolwiek się stało.

-Jestem.- brunet uśmiechnął się, podstawiając mi pod nos kubek z gorącą czekoladą. Tę, którą kurewsko uwielbiam. I, niech zgadnę, sobie wziął Espresso z piankami i polewą czekoladową. Wymieszałem łyżeczka napój, kładąc ją następnie obok. Wyjrzałem przez witrynę, widząc spadające śnieżynki z nieba.- Harry?- z wpatrywania w biały Londyn, wyrwał mnie Lou.
-Hm?
-Chciałem porozmawiać.- westchnął cicho.
-Domyślam się.- przeczesałem włosy dłonią, upijając łyk napoju.
-No tak.- zachichotał.- Powiedz mi, czemu wczoraj wybiegłeś z domu? I to na dodatek w samym swetrze.- jego głos był załamany. I czułem nawet pewną satysfakcję, że w końcu poczuł, jak to jest się o kogoś martwić.
-Nie chciałem wam przeszkadzać.- wzruszyłem ramionami, bawiąc się swetrem, który miałem na sobie. Dokładnie ten sam, którym właśnie mówił.
-Harry, czy ty jesteś głupi?
-Nie, czemu?
-Przeszkadzać? O czym ty mówisz?
-Jak to o czym? Skoro Hannah zajęła nasz pokój, to musi być coś poważnego.- prychnąłem.
-Hazz… wiem, że to mogło tak wyglądać, ale to nie jest tak.- chłopak pokręcił głową, wyjadając piankę z kubka.
-Więc jak?
-To długa historia…
-Spokojnie, mam czas.
-Niech ci będzie.- mruknął. –Pamiętasz, gdy ci mówiłem, jak Hannah zdradziła mnie z tym swoim przyjacielem?
-Naturalnie.
- Właśnie… Po tym ‘spotkaniu’ dałem jej wybór; albo ja, albo on. Wybrała jego.- chłopak na samo wspomnienie westchnął ciężko.
-I co? To chyba logiczne, że nie powinieneś się nad nią…
-Nie przerywaj mi, Styles! –warknął, na co ja się wzdrygnąłem.- Dałem jej spokój, uznałem, że skoro go wybrała, nie będę stał jej na drodze, ale nie mówiłem, że opuszczam ją już na zawsze; Wcale jej się nie dziwiłem, że wybrała Michalea. Tak w zasadzie to nie mieliśmy dla siebie czasu; ja byłem w trasie, rzadko się widywaliśmy. –chłopak przerwał na chwilę, by upić kawę, po czym wrócił do monologu. –Nie miałem pojęcia, co się u niej dzieje przez tamten tydzień i w zasadzie, nie bardzo mnie to obchodziło. Dopiero wczoraj, dostałem od niej SMS, żebym jej pomógł, wtedy nie zareagowałem, bo nawet nie wiedziałem, o co jej chodzi.- chłopak oblizał usta, po czym zamoczył je w napoju. –Wiesz, odpisałem jej, a później napisała, że jest gdzieś na obrzeżach miasta, nie wie gdzie, cała pobita. Dlatego wybiegłem.
-No dobrze.- westchnąłem, upijając łyk czekolady. –Ale co się stało?
-Michael.- mruknął.- Pobił ją. Pieprzony dupek. Policja na szczęście go złapała bez żadnych problemów, ale ją pobił. Dziewczynę, Hazz! –westchnął ciężko.
-Ale czemu nie mogła wrócić do domu?
-Bo rodzice ją wyrzucili. Gdy się dowiedzieli, że nie jesteśmy już ze sobą i to z jej winy, bo wybrała przyjaciela… oni wiedzieli, że to nie jest odpowiedni typek, ale ona się nie słuchała.
-Och… to przykre. –w tamtej chwili czułem się winny. A to mi nowość.
-Tak. Ona nie miała gdzie się podziać, ale możesz wrócić do domu, Curly. Hannah zamieszkała u swojej siostry w Londynie. Jest tam bezpieczna…
-To przeze mnie? Bo jeśli…
-Nie, Curly. To nie przez ciebie.- chłopak energicznie pokręcił głową.- To znaczy… uh, wiem, że to nie fair wyrzucać cię z własnego pokoju, który dzielimy razem, ale zrozum, to była sytuacja bez wyjścia.
-W porządku.- westchnąłem cicho.
-Nie, Hazz. Nie jest w porządku. Mogłem cię ostrzec w jakikolwiek sposób. Mogłem też odpisać, odebrać telefon, ale uwierz, że-
-Louis, rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć.- mruknąłem, bawiąc się jego palcami, które leżały na blacie stołu.
-Nie chce mieć przed tobą żadnych tajemnic. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
-Tak, oczywiście.
-To jak?
-Hm?
-Wrócisz ze mną? Tęskniłem. Możesz mi nie wierzyć, ale nikt mi ciebie nie zastąpi w naszym małżeńskim łożu.- ostatnie zdanie wyszeptał, ale usłyszałem wszystko dokładnie i, o nie! Na moich policzkach pojawiły się rumieńce, Tomlinson, co ty ze mną robisz?!- Nawet Hannah, wiesz?- uśmiechnął się, a ja spuściłem głowę. Nie chciałem, by zauważył zaczerwienione policzki, ale nie wyszło.- Harry? O mój Boże. Harry Styles się zarumienił!- zachichotał.- I to przeze mnie! Hej, lubię te kolorki na twojej buzi.- chłopak uniósł moją głowę za podbródek i musnął moje czoło. Och, uwielbiałem te momenty, gdy okazywał mi czułość. Nikomu innemu tylko mi. –To jak? Wrócisz?
-Pewnie.- wzruszyłem ramionami. Chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym dopił kawę.- Mam jeszcze pytanie…
-Tak?
-Skąd wiedziałeś, że jestem u Nicka?
-Znam cię ponad dwa lata, kochanie. Nikt tak dobrze cię nie zna jak ja.- uśmiechnął się szeroko.- Idziemy?
-Tak.- skinąłem głową, podnosząc się z miejsca. Wyrzuciliśmy papierowe kubki do pojemnika i ruszyliśmy w stronę mieszkania Nicka.
-Skopię ci tyłek za to, że jesteś w samym swetrze.- mruknął, widząc jak próbuję ogrzać się w jakikolwiek sposób.- Na razie musisz nacieszyć się tym.- westchnął, obejmując mnie w pasie. Tyle wystarczyło, by moje serce przestało bić, a moje ciało rozlało niesamowite ciepło i szczęście.

Po tym, gdy poinformowaliśmy Nicka, że wracam do domu, od razu ruszyliśmy na dół do auta Lou.
Było przed trzynastą i na dodatek sobota, więc ulice Londynu nie obyły się bez korków, czego Tommo nienawidził. A gdy tylko on się denerwował, ja razem z nim. Od początku naszej znajomości działaliśmy na siebie właśnie w taki sposób; Louis był zły, ja też; Louis był wesoły, ja też; Louis płakał, ja też. Poznaliśmy się chyba już całkowicie, ale z każdym dniem LouLou zaskakuje mnie ponownie. Nie wiem czy to był przypadek, czy przeznaczenie, ale jeśli to było zaplanowane… dziękuję temu komuś, co zechciał nas ze sobą poznać.

Wiecie, wiele razy myślałem, co by się stało, gdyby jeden z nas nie zdecydował się na przesłuchanie, Katy Perry powiedziałaby nie albo Liam by się poddał i nie odważyłby się na drugą szansę. Tak naprawdę to sobie tego nie wyobrażałem. Nie potrafiłem. Czy bylibyśmy, bez jednego z nas, zespołem? Albo jak potoczyłaby się nasza kariera? Ale jedno wiedziałem na prawno; nie poznałbym tak wspaniałych przyjaciół, jakich mam.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Chapter sixth

-Odwiozę chłopaków i przyjadę z powrotem.- poinformował nas Paul, kiedy wychodziłem wraz z Louisem z auta.
-Jasne. Będziemy czekać.- uśmiechnął się mój przyjaciel. Zamknęliśmy drzwi, wcześniej żegnając się z resztą.
Wzięliśmy spod sklepu wózek i weszliśmy do środka pomieszczenia. Louis przyzwyczajony do naszej ‘tradycji’, wszedł do koszyka, uśmiechając się delikatnie. Zawsze, gdy robiliśmy zakupy, woziłem chłopaka w środku wózka. Nie obchodziło nas to, że każdy mierzył nas wzrokiem. Dobrze się bawiliśmy, a o to w tym wszystkim chodziło.
-Czego potrzebujemy, Tommo?- zacząłem, będąc przy lodówce z nabiałem.
-Wszystkiego, Curly. Zaczynając od mleka, kończąc na whisky.
-Whisky?
-Tak. Taki alkohol…
-Wiem, co to jest, ale na co ci on?
-Dobrze jest czasem zatopić smutki w butelce wódki. Nie znasz tego?
-Tommo.- jęknąłem.- Nie potrzebujesz tego świństwa, masz mnie.- mruknąłem mało wyraźnie.
-Wiem, że mam ciebie. I bardzo ci dziękuję, ale weźmy chociaż butelkę…- westchnął cicho.
-Dobrze. Jeden Ardbeg* i nic więcej.- mruknąłem, wstawiając do koszyka zgrzewkę mleka.
-Tak jest, mamo.- pokręcił głową, wyjmując ze spodni telefon.

Zaczęliśmy przemieszczać się pomiędzy półkami w znalezieniu kolejnych produktów. W zasadzie żaden  nas nie wiedział, czego potrzebujemy. Louis brał, na co miał aktualnie ochotę, a ja to, co chciałem, by znalazło się w lodówce. Nie byliśmy w tej sprawie zgodni. Ja miałem zamiar kupić zgrzewkę napojów energetycznych, ale Tommo nie pozwalał, bo sądził, że się truję. Natomiast, gdy Loueh chciał wziąć ze sobą wszystkie rodzaje batonów, ja się nie zgadzałem. Wychodziło zawsze na to, że każdy bierze to na swoją odpowiedzialność, płacąc za siebie. Tak było i tym razem.
-Cuuuurly! Proszę!- jęknął mi do ucha, gdy tylko schyliłem się, by wyjąć z koszyka kolejną paczkę żelków.
-Nie, Lou! Dobrze wiesz, że nie zjesz aż pięciu paczek!
-Ale Harry…
-Żadnego ale, Tomlinson.- odłożyłem opakowanie misiów na półkę.
-Świetnie. Więc pożegnaj się ze swoimi rodzynkami w czekoladzie!- warknął, rzucając na podłogę opakowanie moich ulubionych przysmaków.
-Tomlinson! Zachowujesz się, jak dziecko!- sięgnąłem po paczkę z ziemi i zacisnąłem ją w ręku.
-A ty jesteś upierdliwy!
-A ty to nie?!
-Stary grzyb.- mruknął pod nosem.
-Nie zapominaj, że to ty jesteś starszy.
- I dobrze.- syknął.- W takim razie…- jego monolog przerwały wibracje telefonu. Chłopak zmarszczył czoło, wpatrując się w ekran swojego aparatu.
-Kto to?- mruknąłem, wjeżdżając wózkiem na dział z alkoholami.
-Uhm… nikt ważny.- chłopak, zaczął wygrzebywać się z koszyka, odkładając delikatnie produkty na bok.
-Czemu wyszedłeś?- zapytałem, przyglądając się mu. Lou nie odpowiedział, tylko wciąż wgapiał się w telefon.- Louis? Stało się coś?- zmarszczyłem czoło, widząc zdziwienie na jego twarzy.- Cholera, Lou! Mówię do ciebie!- podniosłem głos, nie mogąc znieść ignorancji z jego strony
-Co?! Nic, Harry. Wszystko w porządku.- mruknął, chowając telefon do spodni.
-Na pewno?
-Tak, Curly.- westchnął.- To jak? Ardbeg?- zapytał, wskazując na butelkę whisky. Skinąłem głową, a chłopak wsadził do środka opakowanie.
Louis starał się nie okazywać tego, że coś go gryzie, ale kiepsko mu to wychodziło. Był czymś zamyślonym. Próbowałem wyczytać coś z jego twarzy, mimiki, ale to mi nie pomagało. To musiało być coś poważnego, bo ciągle odpowiadał krótkimi odpowiedziami typu tak, nie, nie wiem, jak uważasz. Martwiłem się, bo nigdy tak się nie zachowywał, pomijając pierwsze dni po zerwaniu z Hannah… cokolwiek to znaczyło, martwiłem się o niego.
-Chyba wszystko mamy. Możemy już iść do kasy.- uśmiechnąłem się, pchając pełny kosz. Louis nie zdążył odpowiedzieć, bo przerwał nam telefon. Chłopak ponownie zaczął się wpatrywać w ekran. Jego oczy rozszerzyły się momentalnie.
-Kurwa!- syknął.- Curly, muszę iść.- wyjął z tylnej kieszeni portfel i wyjął z niego kilka banknotów.- Zapłać za moje…
-Nie chcę twoich pieniędzy, co się stało?- pokręciłem głową.
-Przepraszam, Harreh.- jęknął, biegnąc w stronę wyjścia. Patrzyłem na zanikającą sylwetkę, stojąc z otwartą buzią. Szczerze, nie miałem pojęcia, co się przed chwilę stało. Dopiero, gdy poczułem wibracje w kieszeni oprzytomniałem. Wyjąłem aparat i przyłożyłem go do ucha.
-Halo?
-Harry, jestem pod sklepem. Za ile wyjdziesz?- głos Paula zabrzmiał po drugiej stronie.
-Zaraz… już idę do kasy.- mruknąłem, pchając wózek w stronę wyjścia. Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko się rozłączył.

Wyszedłem na zewnątrz, rozglądając się po parkingu. Szukałem znajomego, czarnego vana. Kiedy tylko go zauważyłem, podszedłem do niego leniwym krokiem.
-Gdzie Louis?- zaczął Paul.
-Uhm… nie wiem.- mruknąłem, pakując reklamówki do bagażnika.
-Jak to nie wiesz?- mężczyzna zmarszczył brwi, pomagając pakowanie.
-No nie wiem. Wybiegł nagle z supermarketu.- wzruszyłem ramionami, nie mając ochoty ciągnąć tego dłużej.
-Czekaj, stop! Chcesz powiedzieć, że Louis jest teraz sam, niewiadomo gdzie?!
-No… na to wygląda.- mruknąłem.
-Czy on oszalał?!- Higgins zaczął wymachiwać dłońmi we wszystkie strony.
-Daj spokój, Paul.
-Jak mam być spokojny?! Ja, Preston, Colin, Spencer i Matthew jesteśmy za was odpowiedzialni, Harry! Nie możecie sobie wychodzić tak po prostu! I na dodatek nic nam nie mówiąc!
-Paul, uspokój się. Po pierwsze; sam nie wiem, gdzie jest. Nic mi nie powiedział, najwidoczniej coś się stało; po drugie; on jest dorosły. Siedzi w tym gównie ponad dwa lata, więc wie, co może się stać.- westchnąłem, zamykając bagażnik.- Zresztą traktujecie nas jak więźniów, wiesz? Nic bez was nie możemy zrobić.
-Harry, nie czas na marudzenie. Nieważne… Nic teraz nie zrobimy, nie mam zamiaru szukać go po całym Londynie. Ale przekaż mu, że jeśli Simon będzie chciał o tym porozmawiać, tłumaczycie się za mnie.- mruknął, wsiadając do auta. Wywróciłem oczami i usiadłem na miejscu pasażera.

Pomimo godziny czternastej, ulice Londynu były puste. Moje myśli krążyły wokół Louisa, ale zauważyłem braki aut na autostradzie.
Byłem na niego wkurwiony. Nie dlatego, że zostawił mnie na środku sklepu z zakupami. Byłem wkurwiony, że postąpił tak lekkomyślnie. Po przemyśleniu słów Paula, doszedłem do wniosku, że miał rację. Jesteśmy boy bandem, który jest rozpoznawalny niemalże wszędzie, nie wspominając już o Londynie… Tommo często postępował jak szczeniak. Był nieodpowiedzialny jednym słowem. Wiele razy pakował całą piątkę w kłopoty, a później musieliśmy tłumaczyć się przed zarządem. I w większości było to oddalanie się bez ochrony, a zdaniem Richarda, narażanie życia na śmierć. To było śmieszne, bo mam stuprocentową pewność, że nasi fani nigdy bym nam krzywdy nie zrobili. Oni po prostu chcą się z nami spotkać, spytać, co u nas słychać. Modest nie zdaje sobie sprawy, jak poprawia nam humor, gdy ktoś zapyta się o to, jak się czujemy, a nie podpisać się na piersi. Och, tak. Zdarzały się i takie propozycje.
-Jesteśmy Harry.- z rozmyśleń wyrwał mnie Paul.- Pomóc ci z zakupami?
-Och, nie, nie. Poradzę sobie.- mruknąłem, wychodząc z auta na podjazd. Wyjąłem z bagażnika reklamówki i pożegnałem się z ochroniarzem. Z nadzieją, że Louis może jest już w domu, wszedłem do środka. Pomimo zakluczonych drzwi, moja nadzieja nie umarła, jednak gdy tylko przeszedłem przez próg, przywitała mnie cisza. Westchnąłem cicho, zanosząc do kuchni zakupy, następnie zdjąłem z siebie płacz i trampki, wróciłem do hallu, kładąc odzież na swoim miejscu. Znowu ruszyłem do kuchni, gdzie wypakowałem produkty.

Po piętnastu minutach zakończyłem swoją pracę, więc miałem całe po południe i wieczór dla siebie. Wiedząc, że będę ciągle myślał o Louisie, wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do Zayna.
-Cześć, Malik. Co dzisiaj robisz?- zapytałem od razu, gdy odebrał.
-Cześć, Hazz… nic takiego. Aktualnie jestem z Perrie, a czemu pytasz?
-Och, pozdrów ją. Bo jeśli miałbyś chwilę wieczorem, wpadłbym do ciebie, hm?
-Pewnie. Przyjedź o osiemnastej, zgoda?
-Jasne, będę na pewno. Do zobaczenia.- uśmiechnąłem się, rozłączając nasze połączenie.
Wyciągnąłem czarną pufę z kąta i ustawiłem ją naprzeciw kominka. Zdążyłem na niej usiąść, a poczułem zimno moich dłoni. Przekląłem w duchu i zacząłem rozpalać w kominku. Wziąłem kilka kawałków drewna i wrzuciłem za szklane drzwiczki, następnie podpaliłem kartkę papieru i ułożyłem ją pomiędzy klocki drzewa. Ostatecznie usiadłem na pufie, patrząc, jak płomień zabiera kolejne drewno.
Rozciągnąłem rękawy swetra, tak, że zakrywały mi nawet dłonie. Przysunąłem je do nosa i zaciągnąłem się zapachem ciucha. To było dziwne i w innym wypadku bym tego nie zrobił, ale był to ulubione ubranie Louisa i, tak, ono należało do niego, co za tym idzie, pachniał nim.
Wyciągnąłem z kiszeni iPhone’a i odblokowałem go, wpisując hasło. Następnie wystukałem krótką wiadomość do Lou.

Do: Boo Bear <3

01.12.12r. g. 14:32

Wszystko w porządku?

Nerwowo zacząłem przekładać z dłoni w dłoń telefon.

14:40 cisza
14: 47 zero odzewu
15:00 nadal nic

Do: Boo Bear <3

01.12.12r. g. 15:03

Na pewno wszystko ok? Proszę, odezwij się.

Minęło dopiero pół godziny, ale ja miałem wrażenie, że minęła wieczność. To było okrutne. Zostawił mnie bez żadnej wiadomości. A jeśli dzieje mu się krzywda? Jeśli ma kłopoty? Albo ktoś go wciągnął w uliczkę i zamordował?! Nie, Styles. Ogarnij się.

15:15 zero
15:40 żadnej wiadomości, ale zgłodniałem.

Do: Boo Bear <3

01.12.12r. 15:44

Tomlinson, do chuja pana, odezwij się, bo kurwicy dostanę.

Pochłonąłem ostatni kawałek kanapki z szynką i serem, następnie ponownie spojrzałem na ekran. Zero. Wykręciłem, więc numer do Tommo i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci… nie odbiera.
-Kurwa, Tomlinson!- syknąłem, rzucając telefon na kanapę. Naprawdę miałem już dość.
Wstałem z kanapy i ruszyłem na górę. Musiałem odreagować. Otworzyłem jedne z drzwi na pierwszym piętrze, które prowadziły do, tak zwanego, pokoju gier. Mieliśmy tam z Louisem, między innymi, bilard, jednorękiego bandytę, mini stół do pokera i tę maszynę z gruchą, z której miałem skorzystać. Włączyłem ją, czekając na załączenie się. Jęknąłem w duchu, bo zapomniałem, że zostawiłem telefon na dole, jednak zignorowałem to, wiedząc, że Louis pewnie i tak się nie odezwie. Próbowałem o nim nie myśleć, ale to naprawdę było cholernie trudne.
Po kilkunastu minutach opuściłem pomieszczenie. Miałem zamiar się czymś zająć, ale nawet nie było czym. Sprzątałem kiepsko, głodny nie byłem, na kąpiel też nie miałem ochoty. Jak na złość nic mi nie szło. Dlatego wróciłem na dół z myślą, że Lou może jednak odpisał. Niestety, kiedy tylko spojrzałem na ekran, rozczarowałem się.
-Obiecuję, że gdy wrócisz, skopię ci tyłek.- syknąłem pod nosem, kładąc się na kanapie. Spojrzałem na duży zegar, który stał przy telewizorze. 16:07 Miałem półtorej godziny, ale nie miałem pomysłu, co mogłem robić przez ten czas. Wybrałem ponownie numer do Louisa i zadzwoniłem, jednak Louis dupek Tomlinson nie odbierał. Przycisnąłem, więc głowę do poduszki i przymknąłem oczy.

Wibracje telefonu dawały się we znaki. To nie był pierwszy raz, więc sądziłem, że to coś ważnego. Przetarłem oczy i… zaraz, zaraz. Czy ja spałem? Serio, Styles? Kiedy to się stało? Przecież położyłem jedynie głowę na poduszce, cholera! Mniejsza o to… chwyciłem telefon ze szklanego stolika i odebrałem połączenie.
-Halo?- mruknąłem zaspanym głosem.
-Styles, w końcu.- syknął głos pod drugiej stronie. Zayn.- Gdzie jesteś? Jest już po osiemnastej.
-Kurwa.- mruknąłem, wstając z miejsca. Wygładziłem koszulę jednym ruchem dłoni.- Wybacz, usnąłem i… kurwa, zaraz będę, obiecuję. Daj mi dwadzieścia minut.- westchnąłem.
-Uch, dobra. Po prostu dzwonię do ciebie pierdyliarny raz, a ty nie odbierasz.
-Przepraszam, Zayn… naprawdę. Ale obiecuję, będę.- pokręciłem głową, potrząsając energicznie głową. Chciałem, by moje loki szybko się ułożyły, a to był jedyny sposób.
-Dobra. Do zobaczenia.- mruknął, rozłączając się.
Pokręciłem głową, wsuwając aparat do kieszeni moich jeansów. Rozejrzałem się po mieszkaniu i dopiero dotarło do mnie, czemu jestem tu sam. Louisa wciąż nie było, co wkurwiało mnie jeszcze bardziej. Przekląłem go w duchu i wziąłem ze sobą najpotrzebniejszy rzeczy; portfel, dokumenty i opakowanie gum miętowych. Chwyciłem z wieszaka klucze, a na ciało założyłem płaszcz, czapkę i trampki, po czym wyszedłem na zewnątrz.

Ustałem w progu, przyglądając się białym płatkom śniegu, które wciąż spadały z nieba. Najwidoczniej śnieżynki nie przestały prószyć od momentu wyjścia z radia Nicka. Można było też to wywnioskować po kilkucentymetrowej warstwie śniegu na ziemi. Jeśli tak dalej będzie szło, to jutro z Louisem będziemy musieli odśnieżać podjazd. Jeśli tylko wróci…
Wsiadłem do mojego, czarnego Land Rovera, które stał przy garażu i wyjechałem na autostradę.
Dom, a raczej willa, Zayna znajdowała się kilka ulic od mojej i Lou posiadłości. W zasadzie mógłbym iść na piechotę, ale prędzej moje buty zamieniłyby się w basen.
Bez większych przeszkód dotarłem pod dom przyjaciela. Zajęło mi to niecałe dziesięć minut. Dałem znak Winstonowi, żeby otworzył bramę, stróż od razu wykonał polecenie, a ja zostawiłem auto na podjeździe. Opatuliłem się szczelniej płaszczem i wyszedłem na zewnątrz, od razu kierując się do środka mieszkania.
-Wreszcie.- chłopak pokręcił głową, stojąc w kapciach w progu mieszkania. Posłałem mu wrogie spojrzenie i wszedłem głębiej domu. Zdjąłem zbędne ubrania i otarłem o siebie dłonie.- Napijesz się czegoś?
-A co proponujesz?
-Coś mocniejszego. Na dworze wieje, jakby był środek zimy.- westchnął, podążając za mną. Usiadłem na czarnej kanapie, która była przykryta beżowym nakryciem.
Pomimo że mulat miał willę z jasnego kamienia, środek wyglądał jak w drewnianej chatce. Drewniana podłoga, drewniane meble, kominek… to mieszkanie nabierało charakteru szczególnie w zimę, sceneria jak z bajki. Nie dziwię się, że Zayn nie lubił z niego wychodzić.
Spojrzałem na kominek, w którym mieniły się iskierki ognia. Cholera. Zapomniałem, że i ja paliłem w swoim… miejmy nadzieję, że dom się nie spali.
-Whisky, wino, wódka, piwo?- chłopak zaczął wymieniać, zerkając na pół za ladą jak w barze.
-Wódka.- mruknąłem, siadając po turecku. Malik podszedł wraz z dwoma kieliszkami i pełną butelką czystej.
-Nie codziennie Harry Styles pije wódkę.- westchnął, siadając obok. Następnie otworzył butelkę, nalewając do naczyń alkohol.- Słucham, co się stało?
-Co? A czemu miałoby się coś stać?- prychnąłem, patrząc na niego.
-Harry, Harry… sądzisz, że po ponad dwóch latach znajomości, wciąż cię nie znam?- zaśmiał się gardłowo, biorąc pomiędzy palce kieliszek.
-A może po prostu chcę się napić z przyjacielem?- zmrużyłem oczy, stukając się z nim szklanym naczyniem, następnie wlałem zawartość do buzi, czując jak ta pieprzona ciecz wypala mi gardło. Jednak nie dałem się poznać. Pełen gracji wypuściłem głośno powietrze, stawiając opróżniony kieliszek na stoliku.
-Och, jasne.- wywrócił oczami.- W takim razie, gdzie jest Louis?
-Skąd mam wiedzieć?- wzruszyłem ramionami. Chciałem być obojętny, ale nie potrafiłem, nie- jeśli chodzi o Tomlinsona.
-Mhm. Pokłóciliście się?
-Nie! Po prostu nie wiem, gdzie jest.
-Dobrze… więc co się stało, że nie wiesz, gdzie jest?- chłopak nalał do kieliszków wódkę, ponownie stukając się naczyniami. Połknąłem ciecz, powoli przyzwyczajając się do palącego posmaku.
-Nic, Zayn.- mruknąłem. Przyjechałem tu, by zapomnieć, ale jak mam to zrobić, gdy mulat mnie o wszystko wypytuje.
-Czyli się pokłóciliście.- chłopak nie dawał za wygraną.
-Nie! Jezu, Zayn. Byliśmy w TESCO, po czasie wybiegł, nie wiem gdzie, ale do tej pory nie odbiera telefonów, nie odpisuje, nie mam pojęcia, gdzie jest. Daj spokój, okay?
-Och… dobrze. Nie chcesz pomocy, więc nie naciskam…
-W jaki sposób miałbyś mi niby pomóc? Wiesz, gdzie jest Tommo?
-Nie, ale może chciałbyś pogadać.
-Gdybym chciał gadać, poszedłbym do Liama, ale chciałem się napić, więc…
-Czyli co? Sądzisz, że jestem złym rozmówcą?
-Nie, Zayn… doceniam, że się martwisz, ale Liam… on jest w tym najlepszy i…
-A ja mam najlepszy alkohol?
-A to cię pocieszy?
-Uhm… w pewnym stopniu, tak.
-Więc tak, masz najlepszy alkohol.- zaśmiałem się, przystawiając do buzi kolejną kolejkę.
Razem z Malikiem opróżniliśmy butelkę do końca, a przy tym rozmawialiśmy o wszystkim. Zaczynając od tego, jak się czujemy po trasie, kończąc na planach świątecznych.
Naprawdę chciałem spędzić je razem z moimi przyjaciółmi, a następnie wylecieć do Holmes Chapel, gdzie mieszkała moja rodzina. Co roku wigilię organizowaliśmy w piątkę, ponieważ były to także urodziny Louisa, więc był to dla niego, jak i dla nas, szczególny dzień. Mieliśmy w zwyczaju, że jeśli któryś z nas obchodzi swoje urodziny, on był tego dnia wyjątkowy i mógł prosić o wszystko. To może dziwne, ale staraliśmy się, by uczcić te dni jakoś specjalnie. Ponieważ Lou miał i urodziny, i wigilię tego samego dnia… mógł się czuć podwójnie wyjątkowo, bo dostawał więcej prezentów, możecie mi nie wierzyć, ale tak jest.

-Nie chcę cię wyganiać, Styles, ale jest już po dziesiątej, a ty się najebałeś w cztery dupy.- mruknął niewyraźnie, jak dla mnie, Zayn.
-Przestań!- w tej samej chwili czknąłem.- Nie jestem najebany.- westchnąłem cicho.- owszem, miałem trochę w czubie, ale nie aż tak, by nie kontaktować ze światem.- Masz rację.- czknąłem ponownie.- Cholera. Tak, powinienem już iść.- westchnąłem.- Zamówię taksówkę, a jutro podjadę po auto, zgoda?
-Tak, nie ma sprawy.- wzruszył ramionami i odstawił drugą butelkę, która była do pół wypita. Wstałem, złapałem równowagę i ruszyłem do hallu, wyjmując po drodze telefon.- Uh… masz może numer…
-Niestety nie.
-Jak to?
-Po prostu. Nie korzystam z taksówek. Czekaj, zadzwonię do Louisa, może wrócił.- westchnął, wyjmując aparat.- Usiądź.- mruknął, wskazując schody. Skinąłem głową, siadając na drewnianych stopniach i zacząłem ubierać na nogi trampki.
-Louis? Och, cieszę, że cię słyszę.- uśmiechnął się do mnie.- Słuchaj, jesteś w domu?- zapytał, idąc do kuchni.- Och, nie jestem pijany, Tommo. Jesteś w domu, pytam ponownie? Och, świetnie! Mógłbyś podjechać do mnie?- chłopak wyszedł z pomieszczenia, stając naprzeciw mnie. Patrzyłem na jego twarz, a w zasadzie na oczy. Były taaaaakie czekoladowe!- Proszę, przyjedź… Nie wiem czym jesteś zajęty, ale Harry jest od tego czegoś ważniejszy, prawda?- mruknął i wydął dolną wargę.- Dobrze. Hazz czeka. Cześć.- pożegnał się, po czym schował telefon do kieszeni.- Będzie za kilka minut.- uśmiechnął się, patrząc na moje nogi.- Och, widzę, że już założyłeś buty. Świetnie.- zaśmiał się cicho.

Drzwi frontowe otworzyły się, na co Zayn szybko wstał. Oparłem głowę o barierkę, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
-Cześć, Tommo.- mulat przybił z nim piątkę, zapraszając go głębiej.
-Cześć, Hazz.- Tomlinson uśmiechnął się do mnie szeroko, na co ja wywróciłem oczami.- Możemy je-
Nawet nie musiał dokańczać. Pożegnałem się z przyjacielem i wyszedłem ze środka, zapinając się szczelniej. Cholera, było zimno jak nie wiem!
-Harry? Poczekaj.- westchnął, łapiąc mnie za ramię.- Jesteś zły?- wyszeptał, wyrównując kroki. Nie odpowiedziałem.
Na dworze było ciemno jak w dupie, co utrudniało mi znalezienie obiektu na kółkach, jednak zauważyłem go przy furtce. I pomimo że miałem w czubie, będąc coraz bliżej celu, miałem wrażenie, że w aucie jest jeszcze ktoś. Kiedy tylko otworzyłem tylne drzwi, światełko w samochodzie zapaliło się, a ja spojrzałem na osobę, która siedziała z przodu.
-Cześć, Hazz.- głos przywitał się chłodno.

-Co do chuja?- zdążyłem tylko wyszeptać, gdy tylko zobaczyłem twarz postaci.
***
*Ardbeg- rodzaj whisky.

Nie mam nic do dodania, więc proszę o opinie :).
29 dni do TIU, a ja już mam prawie w posiadaniu bilety asdfghjkl.